SATYRYKON LEGNICA 2024 Grand Prix rys. Paweł Kuczyński
Leszek Łożyński
Urodził się 20 stycznia 1933 roku. Fotoreporter. Kochał fotoreporterkę, szanował swoje zajęcie, nigdy nie pomyślał aby zająć się czym innym. W styczniu 1960 roku, mając pełne kwalifikacje fotografika i fotolaboranta, rozpoczął pracę w „ Sztandarze Młodych”. Tam Go poznałem. Po dwunastu latach przeszedł do tygodnika „Sportowiec” , specjalizując się w opisywaniu zdjęciami sukcesów polskich lekkoatletów. Wrócił do szerszej tematyki w 1975 roku, jako fotoreporter Agencji „Interpress”, a kontynuował to przez dekadę lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia w nowo powstałym dzienniku „Rzeczpospolita”. Odszedł stamtąd w 1990 roku, po zmianie kierownictwa i programu pisma. Przez kilka lat pracował kolejno w paru pismach codziennych, efemerydach, znanych w środowisku dziennikarskim z trudności otrzymywania zarobionych pieniędzy. Opowieść o jednej z tych „przygód” nadaje się do pisma humorystycznego. Leszek , po krótkich per trakcjach z Naczelną ( w których zresztą uczestniczyłem jako znajomy ) zameldował się w redakcji gotów do pracy, aby dowiedzieć się , że dziennik już skończył swój żywot. Ostatnie lata, już emeryta, to fotoreporterska współpraca z Biurem Prasowym Sejmu. Był od 1962 r. członkiem SDP, następnie SDRP.
Tak brzmi opis zawodowego życia jednego z czołowych polskich fotoreporterów. Krótki: kilka redakcji. Ale kryją się za tym setki reporterskich wojaży ; poza Warszawą objechał całą Polskę , był w kilkunastu krajach , nie tylko europejskich. To były na ogół wojaże samodzielne – w pojedynkę ale często także z dziennikarzem – reporterem. Także w grupie dziennikarzy towarzyszących państwowym osobistościom w zagranicznych wizytach; również wyjazdy na wielkie imprezy sportowe. Efektem były tysiące zrobionych zdjęć , publikowanych nie tylko we wspomnianych powyżej pismach, także drukowane w albumach . Było zdjęcie , które do dziś jest wykorzystywane przez media : samospalenia Ryszarda Siwca na uroczystościach dożynkowych na Stadionie X –lecia w 1968 r. Były zdjęcia , niemal portretowe Władysława Gomułki na uroczystościach z okazji 1000 – lecia Polski. Były , także portretowe zdjęcia papieża Jana Pawła II, podczas pierwszego pobytu w Polsce . Swoje zawodowe sukcesy Leszek zawdzięczał nie tylko kwalifikacjom; w różnej mierze pasji, można by rzec misyjnej, szybkiej orientacji, umiejętności kojarzenia i – powiedzmy to szczerze – odrobinie szczęścia. Wyrazem uznania było kilkanaście nagród w konkursach krajowych i międzynarodowych.
Poznałem Leszka na początku Jego fotoreporterskiej drogi . Przez półtora roku nasze kontakty zawodowe były ścisłe, codzienne z powodu mojej funkcji sekretarza redakcji. Potem , prócz wspólnej pracy w redakcji, coraz bardziej nawiązywał a się nić zażyłości. Polubiliśmy się; polubiły się nasze żony. Zażyłość przeszła w przyjaźń, także z naszym wspólnym kolegą , po wylewie, którym Leszek opiekował się przez wiele lat. Wspólne wypady, obowiązkowe spotkania imieninowe i urodzinowe, pobyty w Czarnym Piecu. Na Mazurach Leszek wraz z rodziną żony wyremontowali stary budynek leśnictwa. Hania z Leszkiem spędzali tam początkowo urlopy, potem – na emeryturze, przez wiele lat – wakacje. W Czarnym Piecu i w okolicach Leszek mógł się oddawać kolejnej pasji : polowaniu z aparatem fotograficznym na zwierzęta i ptaki.
Od wielu lat już do Czarnego Pieca nie jeździł. Pozostały nam spotkania warszawskie; oprócz domowych uroczystości rodzinno – przyjacielskich , ostatnio kawiarniane pogaduszki we dwóch. Spotykaliśmy się co dwa, trzy tygodnie . Leszek ostatnio narzekał na brak sił ale ożywiał się gdy zaczynaliśmy rozmawiać o aktualnej sytuacji. Do pasji doprowadzała go hipokryzja „ skreślających” Polskę Ludową, bezczelna kłamliwość piewców nowej polityki historycznej . Martwił się o przyszłość naszego kraju.
Żegnaj!
Andrzej Dobrzyński
*****************************************************************
Znaliśmy się… na tyle długo, że obaj zapomnieliśmy, od kiedy. Nie pamiętam też, ile lat pracowaliśmy w „Sztandarze Młodych” – Leszek jako fotoreporter, ja w dziale sportowym.
Był bardzo dobrym kolegą. Nieczęsto fotografował sport, lecz jedną dziedziną interesował się aktywnie. Tak się złożyło, że to była także moja pasja – obaj lubiliśmy zjeżdżać na nartach. Należeliśmy do narciarskiego klubu dziennikarzy „Kaczka” (nazwa żartobliwa, od powiedzenia „kaczka dziennikarska” czyli informacja nieprawdziwa, zmyślona w celu zainteresowania czytelnika).
Wielokrotnie startowaliśmy w narciarskich mistrzostwach Polski dziennikarzy, z różnym powodzeniem. Jeśli mnie pamięć nie myli, to w 1965 r. w Ustrzykach Górnych Leszek okazał się najlepszym, co było sporą niespodzianką. Tak właśnie bywa w sporcie, że określonego dnia, na tym stoku, w tak ustawionym slalomie, ktoś ma „swój dzień” i zwycięża. To spostrzeżenie w żaden sposób nie umniejsza jego sukcesu.
Leszek był stałym bywalcem organizowanych przez nas – byłych „sztandarowców” – wielkanocnych „jajeczek” i bożonarodzeniowych „śledzików”. W tym roku zabrakło Go w kwietniu na Wielkanoc – źle się czuł. Niestety, nie pojawi się już na żadnym naszym spotkaniu…..
Andrzej Martynkin