SATYRYKON LEGNICA 2023 rys. Xiaoqiang Hao (Chiny)
Wirus nowomowy czyli pozory europeizacji
Co za czasy…? Dzisiaj – bez wiedzy, języka i pieniędzy – ani rusz! Pełna globalizacja, która dotarła też do nas, nad Wisłę. I to od razu w tych trzech dziedzinach naraz. Po prostu… europeizujemy się. Wiedza, pożytek bezdyskusyjny – przyciąga. Może nie wszystkich i może nie tak, jak kibiców…do barów, ale „ciąg na bramkę” jest. [...]
Co za czasy…? Dzisiaj – bez wiedzy, języka i pieniędzy – ani rusz! Pełna globalizacja, która dotarła też do nas, nad Wisłę. I to od razu w tych trzech dziedzinach naraz. Po prostu… europeizujemy się. Wiedza, pożytek bezdyskusyjny – przyciąga. Może nie wszystkich i może nie tak, jak kibiców…do barów, ale „ciąg na bramkę” jest. Inkubatorami wiedzy są wyższe uczelnie, ale i ich „konkubenci” czyli różnego rodzaju instytuty – naukowe, badawcze, polityk w obszarze spraw krajowych i międzynarodowych. To swoiste „kąpieliska” myśli, wskaźników i prognoz. Bez przymusu, dobrowolnie można się w nich kąpać dowoli. Z zaproszeniami, bo to nie bilety na Euro, problemów na ogół nie ma.
W maju i w czerwcu przede wszystkim, bo to okres przedurlopowy, więc można liczyć na dobrą frekwencję na seminariach, konferencjach, na głosy w debatach, a nawet na udział szczeblowych prominentów. Ich obecność nie tyle od razu podnosi poziom intelektualny spotkań, co daje prestiż i uwzniośla rangę, a to w świecie profesorów, gdzie magister jest półfabrykatem czy nawet „niedoukiem”, też się liczy.
I wszystko byłoby pięknie i ładnie, gdyby nie wirus „nowomody”, jaki infekuje część tych konferencji i spotkań. Przypomnieć trzeba, że odbywają się one w Polsce, a jego uczestnikami są mniej lub bardziej prawdziwi Polacy. A tu, masz ci babo placek…wiele z nich odbywa się w języku angielskim i to bez tłumaczenia. Język polski bywa więc „wyautowany”, jak nasza drużyna narodowa z eurostadionów i rozgrywek ćwierćfinałowych. W efekcie – trzy czwarte lub większość uczestników udaje, że słucha i rozumie, o czym mówią prelegenci, a w rzeczywistości siedzi, jak „na tureckim kazaniu”. I to nawet, jak znają języki obce, tyle że nie angielski. Więc „anglicyzacja” w biały dzień!
Kiedyś była „rusyfikacja”, a teraz, przy całym szacunku dla obu języków i jego znawców, zaborcza wręcz…anglicyzacja. Będąc na kilku takich spotkaniach, w tym nawet na takim, gdzie przedstawiciel resortu rolnictwa i rozwoju wsi prezentował potencjał produkcyjno – eksportowy naszej żywności, w ujęciu tabelaryczno – wskaźnikowym, w języku angielskim.
Pietruszce, jabłkom, rzodkiewkom i pomidorom ten fakt nie zaszkodził, ale odbiorowi uczestników typowo krajowych był, delikatnie mówiąc, nieczytelny. Ten przypadek, ale i wiele innych, jest jakby objawem silenia się na „europejskość” prezentera, co w rzeczywistości sprowadza się do demonstracji mentalnego „prowincjonalizmu”. Trzeba znać języki obce, ale wykorzystywać je tam, gdzie jest on konieczny lub niezbędny, jak na przykład w Europarlamencie. A tam akurat nasi europarlamentarzyści nie imponują, a stawiają bardziej na język ojczysty, niż na obcy, w tym angielski. Ale im jest wszystko jedno, znają czy nie znają, dieta jest przyzwoita i w zasadzie równa dla wszystkich, więc trzyma ich swoista „parada równości” językowej.
Wniosek z tego wydaje się prosty i oczywisty – europeizacja „tak”, znajomość języków obcych – też „tak”, ale nie ma potrzeby silenia się na „anglicyzację” kosztem własnego, europejskiego także, języka polskiego. Francuzi mówią do Francuzów po francusku, Anglicy do Anglików po angielsku, w tym na konferencjach z udziałem gości zagranicznych, więc i „Polacy – nie gęsi, a swój język mają”. Szanujmy język ojczysty, starajmy się doskonalić jego poprawność i znajomość. Bary piwne nazywajmy barami, a nie „pubami”, sklepy niech pozostaną sklepami a nie „shopami”, choć „Welcome” i „o’key” da się jeszcze tolerancyjnie przełknąć. No i na litość boską, nie mówmy „w przeciągu” roku czy miesiąca, a po polsku, więc w ciągu, w okresie, na przestrzeni, bo już ten „przeciąg” wdarł się nawet do słownictwa niektórych dziennikarzy…Bo jeżeli nie będziemy przestrzegać tych zasad i norm, to wkrótce możemy osiągnąć stan języka ukraińskiego na Ukrainie, gdzie mało, że prawie połowa Kijowian nie zna i nie mówi po ukraińsku, a po rosyjsku, a znam to z autopsji, to jeszcze były, a może i są zapędy, by nadać językowi rosyjskiemu status drugiego, pełnoprawnego języka narodowego.
Warszawa, 23 czerwca 2012 r. Mikołaj ONISZCZUK