Oddział Warszawski
tel. 22 826 79 45
sdrp.warszawa@dziennikarzerp.pl

Sirimavo Bandaranaike

26 grudnia 2024

Jedna z moich ulubionych bohaterek powieści Joe Alexa, niezwykle piękna pani o imieniu Lucy, biegle posługująca się skalpelem, wykonuje operacje neurochirurgiczne. Według obecnie obowiązującej nomenklatury jest neurochirurżką. Word podkreślił to słowo jako błąd. Chyba nie jest specjalnie nowoczesny. Jesteśmy narodem wybranym, bo tylko u nas mieszkają kobiety i mężczyźni. U sąsiadów mieszkają sami mężczyźni. W Czechach Czesi, w Niemczech Niemcy, w Szwecji Szwedzi, w Danii Duńczycy, w Rosji Rosjanie, w Słowacji Słowacy. Tylko w Polsce mieszkają Polki i Polacy, w Warszawie Warszawianki i Warszawiacy, auta prowadzą kierowcy i kierowczynie, a do studia telewizyjnego przychodzą goście i gościnie, gdzie witają ich redaktorki, redaktorzy i Monika Olejnik. Nikt już ze szkoły nie pamięta, że istnieją rzeczowniki zbiorowe, które obejmują całość danej populacji, bez względu na płeć. W Puszczy Białowieskiej mieszkają żubry obojga płci, długie szyje mają żyrafy samice i żyrafy – samce, a pomnik Adama Mickiewicza ustrajają zarówno gołębie, jak i gołąbki, przy czym raczej pomstujemy zbiorowo na gołębie, gołąbki zostawiając do konsumpcji.

Z konsekwencją godną lepszej sprawy dziennikarze i politycy brną w te różnicowanie, z przeproszeniem, płciowe rozmaitych społeczności – narodowych, lokalnych czy zawodowych, ostatnio słyszałem o darczyńcach i darczyńczyniach oraz kierowcach i kierowczyniach. Wydawało mi się, że rekord głupoty feministycznej pobił „Newsweek”, który w editorialu swojego naczelnego w świątecznym numerze pisał o przybyszach i przybyszkach. Ale przebiła go w Kwiatkach Polskich dr Katarzyna Kasia, mówiąc o związkowcach i związkowczyniach. W Polsce – sięgając do zanotowanego przez Worcella powiedzenia Witkacego o Irenie Krzywickiej – wielu osobistościom płeć rzuciła się na mózg. Jest to zjawisko nienowe, ale jeśli obejmuje domenę językową, zaczyna być niebezpieczne, bo ludzie mogą się do tych idiotyzmów przyzwyczaić i zapomnieć o tym, że istnieją pojęcia zbiorowe: Francuzi to naród, w którym są zarówno mężczyźni, jak i kobiety, słonie to samce i samice, choć obecność słonic w nazewnictwie jest zauważalna. Zaś małpa to określenie dwupłciowe, bo nie istnieją odrębnie występujące małp i małpa.

Język polski na takie wygibasy wydaje się szczególnie podatny, choćby dlatego, że w ogóle mamy rodzaje gramatyczne, a poza tym istnieje osobne słowo człowiek, który nie ma rodzaju żeńskiego, przynajmniej nie słyszałem, żeby ktoś mówił ta człowieka, a oprócz tego są osobne słowa różnicujące płeć: mężczyzna i kobieta. Jest też dziecko, które gramatycznie jest bezpłciowe, może dlatego prawica tak się awanturuje na temat uczenia o płciach – bo póki ktoś nie zostanie ministrantem, póty jego płeć nie powinna mieć znaczenia. O ile jest gorzej w takich bezecnych i mizoginicznych językach Zachodu, gdzie człowiek, poza tym że brzmi dumnie, to jeszcze oznacza mężczyznę, a kobietę trzeba stworzyć z gramatycznego żebra przez różne dziwne dodatki. Polska brnie w rzekomą poprawność polityczną starannie różnicując Polaków od Polek, choć te na gwałt, z przeproszeniem, życzą sobie równouprawnienia. Wszędzie, tylko nie w gramatyce! Jeśli się to przyjmie – ile aktów prawnych trzeba będzie poprawić, ile dzieł literackich przeredagować! Nawet regulaminy wojskowe: dotąd generał czy polityk, stający przed frontem wizytowanego oddziału, krzyczał Czołem, żołnierze! A teraz?

Kiedy w młodości pierwszy raz usłyszałem o lesbijkach, bardzo się z tym utożsamiłem jako osoba lubiąca i ceniąca kobiety. Zwrócono mi uwagę, że już sama gramatyka mnie dyskwalifikuje, bo nie ma czegoś takiego jak ten lesbijek, choć są podobno te homoseksualistki. W tej sytuacji chciałem kochać kobiety zostając feministą, ale słowo feminista też ma w sobie pewien żeński kłopot gramatyczny. Mogłem ewentualnie zostać astronautą i polecieć w kosmos z jakąś astronautką. Obie formy gramatyczne są żeńskie, co ocierałoby się o wymarzoną lesbijskość, ale per saldo było to o tyle bez znaczenia, że w strefie braku przyciągania o wzajemnych związkach i tak decydowała nieważkość. Poza tym w Układzie Warszawskim nie było astronautów (chyba że u Lema), tylko kosmonauci. I kosmonautki, oczywiście. Z braku laku zostałem poetą, ale poetą się nie jest, poetą się bywa, więc szybko mi to przeszło. Poza tym kilkakrotnie w konkursach literackich przegrałem z poetkami, w tym raz z własną uczennicą, więc nie chcąc zostać poetkiem gorszego sortu, ostatecznie zostałem pisarzem.

Feminatywy to zjawisko nienowe, ale nowe jest ich forsowne propagowanie, które w dodatku ma podtekst polityczny. Prawica jest przeciw i żeby nie wiem co, pani Witek nie dawała się nazywać marszałkinią, tylko chciała być marszałkiem, więc, jak wiemy, nic z tego nie wyszło, choć nie z powodów gramatycznych. Mimo obecnego bizantyjsko-koalicyjnego rozpasania ministerialnego, nie mamy chyba ministerstwa żeglugi, więc nie można tam poszukiwać odpowiedzi na pytanie, jak nazwać kobietę, pracującą na statku lub na okręcie wojennym? Jak stronnicy feminatywów nazywają żeńską odmianę marynarza? Marynarka? Takie określenie byłoby nie dwu-, ale wręcz trzyznaczne: feminatyw od marynarza, zbiorowość organizacyjna służby morskiej i górna część stroju, zasadniczo męskiego. Marynarz zresztą przeważnie nie nosi marynarki, chyba że na lądzie. Więc dlaczego marynarka jest nazewniczo spokrewniona ze służbą na morzu? A czy Maryna, zwłaszcza z Hrubego, będąca synonimem kobiecości górskiej, może mieć odniesienia morskie? I czy na statku mogłaby powiedzieć do marynarza tak jak powiedziała u Tetmajera do Kostki Napierskiego – uciescie się mnom, tu wom legne?

Nazewnictwo feminatywne, zwłaszcza interpretowane politycznie, niewiele ma wspólnego z rzeczywistą pozycją kobiet w polityce. Pod koniec roku warto zastanowić się, jak wygląda sytuacja kobiet na szczytach władzy. Najpierw ustalmy, co to są te szczyty władzy. Peerelowska Rada Państwa, choć gramatycznie rodzaju żeńskiego, miewała w składzie śladową liczbę kobiet. Był to organ pełniący jakoby funkcję zbiorowego prezydenta, ale prezydenta w Polsce nie było, bo była to prawdziwa demokracja, dokładniej: demokracja ludowa, czyli demokracja demokratyczna. Prezydent rządzi w Stanach Zjednoczonych i we Francji, ale w Niemczech, gdzie też jest prezydent, rządzi kanclerz. W Wielkiej Brytanii jest król, ale rządzi premier. W Związku Radzieckim był sekretarz generalny, do spółki z towarzyszem Alzheimerem. Teraz rządzi generalissimus w cywilu.

W połowie XX wieku ma scenie politycznej zaczęli się pojawiać przedstawiciele trzeciego świata. Największą sławę w tamtych czasach zdobył następca egipskich faraonów, prezydent Gamal Abdel Naser, który dał Egipcjanom Kanał Sueski i Wielką Tamę koło Asuanu. Kobiety nie miały wtedy większego znaczenia, może z wyjątkiem egipskiej piosenkarki Dalidy, pięknej ale nieszczęśliwej. I mało kto pamiętał, że właśnie w Egipcie kiedyś równouprawnienie poszło bardzo daleko – w XV w. p.n.e. na czele wielkiego i potężnego wówczas państwa stała kobieta, rządząca jako faraon (faraonczyni?) – królowa Hatszepsut.

W czasach współczesnych pierwszą kobietą na najwyższym urzędzie była towarzyszka Yanjmaa Sühbaataryn, komunistyczna przewodnicząca Wielkiego Churału, w latach 1953-1954 pełniąca obowiązki tymczasowego prezydenta Mongolii. Nieco później (1960) na scenie politycznej pojawiła się kolejna kobieta rządząca dalekim krajem, której przepiękne i egzotyczne imię i nazwisko poznałem w szkole podstawowej (nie wiem jak, pewno z radia) i zapamiętałem do teraz (nie będę ryzykował obietnicy, że do końca życia, bo w moim wieku pamięć jest towarem wysoko inflacyjnym) – premier Cejlonu (dziś: Sri Lanka), Sirimawo Bandaranaike, rządząca trzykrotnie na przestrzeni czterdziestu lat: 1960-1965, 1970-1977 i 1994-2000. Sirimawo Bandaranaike… Nauczyłem się to zestawienie wymawiać bezbłędnie jak miałem 12 lat i nigdy nie zwróciłem się imieniem Sirimawo do żadnej innej kobiety.

Pierwszą kobietą prezydentem (nie tymczasowym) została w 1974 r. w Argentynie Isabel Perón, wdowa po Juanie Perónie, za życia którego była najpierw jego sekretarką, potem wiceprezydentką. Była jego trzecią żoną, ale i tak do dziś kochamy jej poprzedniczkę, Evitę Duarte-Perón (Don’t Cry For Me, Argentina). Evita spokojnie zmarła na raka, natomiast Isabel po dwu latach rządów aresztowano pod zarzutem korupcji i trafiła do paki na pięć lat… Pierwszą kobietą wybraną prezydentem w wyborach powszechnych została w Islandii w 1980 r. Vigdís Finnbogadóttir, filolog, teatrolog i pedagog. Jednak najsłynniejszymi i najskuteczniejszymi kobietami u steru rządów były Indira Ghandi (bez związków rodzinnych z Mahatmą Ghandim, córka premiera o pięknym imieniu Jawaharlala Nehru), absolwentka Oxfordu bez dyplomu, premier Indii w latach 1966-1977 oraz 1980-1984, premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, chemiczka, rządząca w latach 1979-1990 oraz kanclerz Niemiec Angela Merkel, fizyczka, sprawująca swój urząd w latach 2005-2021.

Islandki Vigdís nie nazywano prezydentką. A pań Sirimavo oraz Margaret nie nazywano premierką ani premierą, Angeli kanclerką, podobnie jak kobiet na stanowiskach ministerialnych nie nazywano ministrami, tylko ministrami.

W przyszłorocznych polskich wyborach prezydenckich, jak się wydaje, będzie startować tylko jedna kobieta – miła, ładna, porządnie wykształcona i kulturalna (iberystka, tłumaczka literatury hiszpańskiej) Magdalena Biejat. Głosowałbym na nią bez wahania, język hiszpański i literaturę iberoamerykańską uwielbiam, ale senatorka Biejat ma jedną wadę: imię. Osobiście je bardzo lubię, ale w 2015 roku o mało nie zagłosowałem na Magdalenę Ogórek ze względów estetycznych, a także dlatego, że jest doktorem nauk humanistycznych, której dysertacja dotyczyła beginek i waldensów na Śląsku i Morawach do końca XIV wieku. Myślałem, że te zainteresowania (które podzielam!) gwarantują, że będzie miała odpowiedni dystans do bieżącej polityki. I proszę, co się porobiło! Jest to dla mnie do dziś traumatycznym wspomnieniem.

W tej sytuacji pozostaję platonicznym wielbicielem uśmiechu Magdaleny Biejat, wspominam z szacunkiem Margaret Thatcher, głównie za to, jak rozgromiła górnictwo węglowe w swoim kraju, czuję sentyment do Sirimawo Bandaranaike, która wprowadziła mnie w świat polityki kobiecej, nucąc Don’t Cry For Me, Argentina myślę, że Evita Perón byłaby lepszą prezydentką niż Isabel Perón, ale pozostanę w klubie miłośników warszawskiego jazzu. Sapienti sat!

pinkwart foto

Maciej Pinkwart, 26 grudnia 2024

 

Tagi:

kalendarz-btn

PIĄTEK 3 stycznia 2025
  • Arlety, Danuty, Genowefy
  • 1661
    W Krakowie ukazała się pierwsza polska gazeta Merkuriusz Polski
  • 1795
    Austria, Prusy i Rosja podpisały traktat sankcjonujący III rozbiór Polski.
  • 1863
    Po ogłoszeniu branki do armii carskiej Komitet Centralny Narodowy podjął decyzję o wybuchu Powstania Styczniowego.
  • 1925
    B. Mussolini ogłosił się dyktatorem Włoch.
  • 1944
    Oddziały Armii Czerwonej przekroczyły przedwojenną wschodnią granice Polski.
  • 1954
    Powstał kanał włoskiej telewizji publicznej Rai Uno.
  • 1957
    Powstał Związek Młodzieży Socjalistycznej (istniał do 1976 r.)
  • 1965
    Powstał zespół Czerwone Gitary
  • 1993
    Odbył się pierwszy finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

byli-z-nami

Copyright © 2004-2013 Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Oddział Warszawski