SATYRYKON LEGNICA 2024 Grand Prix rys. Paweł Kuczyński
Pigułki koncepcyjne
Chciałem choć przez jakiś czas trzymać się z dala od polityki i pomyślałem o czymś najbardziej intymnym i osobistym. Nie da się. Nawet seks i jego konsekwencje dostały się w brudne łapy polityków.
Sprawa przerywanej ciąży traktowana jako temat polityczny przerzucana jest od lat jak gorący kartofel – od opcji do opcji, od partii do partii, od kadencji do kadencji. Teraz znów wróciła z pełną mocą – ale ciągle jest to głównie kwestia polityczna czy światopoglądowa, może też społeczna, w pewnym stopniu oczywiście moralna – ale bynajmniej nie ludzka. Przynajmniej w dyskusjach podchodzi się do niej całkowicie niepraktycznie, żeby nie powiedzieć technicznie i kalendarzowo, stosownie do wyznawanych poglądów, płci i wiedzy biologicznej. Nie zamierzam wydawać się w dyskusję na temat tego, od którego momentu człowiek żyje w ciele swojej matki – czy od samego momentu poczęcia, czy jak dawni doktorowie kościoła uważali -nieco lub zdecydowanie później. Dyskusyjne jest nawet to, kiedy kształtujący się mózg zaczyna być niezbędny do ukształtowania się iskry bożej – duszy – świadomości. Jak wiemy z wielu przykładów, posiadanie, a już na pewno używanie mózgu nie jest dla wielu osób w ogóle potrzebne do później starości i nie przeszkadza w robieniu kariery. Dla większości ludzi ciąża jest to stan odmienny czy nawet stan błogosławiony – a więc nie jest zwykłym życiem i nie powinno się życia płodowego traktować jak życia po urodzeniu – bo inaczej w Urzędach Stanu Cywilnego zaczną się ustawiać kolejki do wydawania ciążowym dzieciom dowodów osobistych ze zdjęciami z USG, a szczęśliwi rodzice poczętych w lutym dzieci już w marcu wyciągną rękę po zasiłek 800 plus.
Może się mylę, ale obecności dziecka w brzuchu matki nie można zobaczyć przed piątym tygodniem ciąży. Przez kolejne dziesięć tygodni dziecko jeszcze nie ma widocznej w USG płci, a dokładniej – narządów nie widać w USG, choć oczywiście płeć jest już zdeterminowana. Ginekolodzy zwykle bardziej stanowczo o płci wypowiadają się dopiero w odniesieniu do 18-20 tygodnia ciąży. To wszystko, rzecz jasna, nie ma żadnego związku z dyskusjami na temat dopuszczalności przerywania ciąży w tym, czy innym tygodniu. Czy aborcja ma być dopuszczalna do 12 tygodnia, czy ze względów społecznych, czy medycznych, czy prawnych… Co za bzdura! Przecież, na miłość boską, tu nie chodzi o kalendarz, o kwestie prawne, religijne czy demograficzne – tylko o to, czy chcemy tego dziecka, czy nie. A także: czy możemy go mieć, czy nie. Kościół katolicki, stawiając sprawę aborcji na ostrzu noża wydaje się nie brać pod uwagę tego, że zdecydowanie lepiej pod każdym względem byłoby mieć przyszłą populację złożoną z dzieci poczętych z ochoty do ich posiadania, a nie z dzieci będących żałosnym dziełem przypadku, nieświadomości czy innych przyczyn, ogólnie definiowanych jako wpadka.
Kobieta jeśli chce urodzić dziecko, to je urodzi – jeśli dziecko będzie zdrowe, jeśli ciąża przebiegnie prawidłowo, jeśli okoliczności będą sprzyjały. Jeśli nie chce – to nie urodzi, a jeśli nawet się ją do tego zmusi, to ryzyko, że nowy obywatel nie znajdzie się w przytulnym łóżeczku z misiami, lampionami i dzwoneczkami tylko w śmietniku, muszli klozetowej, oknie życia czy będzie zostawione do szpitalnej adopcji – jest jednak dość spore. Ostatnie lata i ostatnie regulacje prawne są nie tylko bestialskie, ale i bezsensowne: praktycznie wygląda to tak, że w przypadku trudnego, albo patologicznego porodu, gdy powstaje alternatywa, czy ratować dziecko, czy matkę – lekarze nie robią nic, zostawiając kwestię rozwiązania tego dylematu naturze, czy Panu Bogu, wedle światopoglądu. Gdy traci się dziecko w czasie ciąży czy podczas porodu, jest to oczywiście wielkie nieszczęście i trauma dla całej rodziny. Trauma ta zwykle mija po szczęśliwym urodzeniu się następnego dziecka. Ale jeśli umrze matka – to nie będzie już następnych dzieci…
Dodam tu coś, co jakoś dyskretnie ukrywane jest przez uczestników toczących się w tej sprawie dyskusji: wielka trauma, może nawet większa od tej, wywołanej naturalnym poronieniem czy urodzeniem martwego dziecka jest także skutkiem przerwania ciąży. Także – skutkiem samego podejmowania takiej decyzji. A więc nie opowiadajmy głupot, że aborcja musi być zakazana, bo inaczej przez rozszalałe seksualnie kobiety będzie stosowana jako środek antykoncepcyjny po wesołej prywatce. Być może są osoby, które tak myślą. Czy, gdy się je zmusi do urodzenia dziecka, staną się dla tego dziecka dobrymi matkami? Cóż, tego też wykluczyć nie można. Ale to czysta spekulacja, nie poparta żadnymi dowodami poza tzw. widzimisiem.
Kwestia moralna? Tak, na pewno. Ale, czy się to nam podoba, czy nie – moralność jest sprawą dyskusyjną i względną: zależy od kultury, wiedzy i środowiska. Przerywanie ciąży jest zawsze złem z rozmaitych powodów i wydaje się niecelowe by je tutaj wymieniać. Choć, wiadomo – nie zawsze i nie wszędzie tak uważano. Kwestie moralne, światopoglądowe, religijne i polityczne, a nawet medyczne zostawmy na razie na boku i zajmijmy się czymś, co w moim przekonaniu ma znaczenie fundamentalne. Przeczytałem w ostatnich tygodniach dziesiątki artykułów i wysłuchałem dziesiątek dyskusji na temat kwestii dopuszczalności przerywania ciąży, sejmowych ustaw aborcyjnych, które nie uzyskają większości albo je zawetuje prezydent, a episkopat rzuci na posłów ekskomunikę, rozpisywania referendum czy wszczynania wojny domowej. Padają wielkie słowa: mordowanie nienarodzonych, aborcyjny Holokaust, cywilizacja śmierci… A z drugiej strony: podmiotowość kobiety, ręce precz od naszych macic, nasze ciało – nasza sprawa, wolność, piekło kobiet… Religia zabrania przerywania ciąży, ale aby ludzie religijni stosowali się do tego zakazu – a niereligijni przy okazji także – rzekomo trzeba zaostrzyć kodeks karny, bo Dekalog już od dawna nikogo nie obchodzi… We wszystkich tych awanturach brakuje podstawowej rzeczy: jak doprowadzić do tego, by nie trzeba było ciąży przerywać. By kobieta mogła i chciała zdrowo przejść przez ciążę i bezpiecznie urodzić, a potem by rodzina z pomocą państwa mogła bezpiecznie wychować dziecko, by było nas na nie stać. Oraz, żeby – jeśli tego nie chcemy – nie doprowadzać do zajścia w ciążę.
Ważniejsze od zezwolenia na przerywanie ciąży jest zapobieganie niechcianej ciąży – albo lepiej: doprowadzenie do sytuacji, w której zajście w ciążę będzie efektem świadomej decyzji rodziców. A więc – upowszechnienie wiedzy najpierw o kwestiach seksualnych, a potem – o stosowaniu środków antykoncepcyjnych. Świadomość faktu, że współżycie seksualne może zakończyć się ciążą u osób w wieku prokreacyjnym wcale nie jest stuprocentowa. Prasa wielokrotnie przynosiła wiadomości o tym, że dziewczyny dowiadywały się, że są w ciąży dopiero jadąc na salę porodową, bo nie wiązały faktów współżycia seksualnego z jego konsekwencjami w postaci ciąży… Niemożliwe? Niestety możliwe, choć na pewno nieczęste, zwłaszcza dzisiaj, w dobie Internetu i Netflixa. Nie rozumiem, dlaczego głośno i gorąco spierając się o kwestię aborcji pomija się zagadnienia pedagogiki seksualnej w szkołach. Oczywiście, wiele szkół zostało zaczarnkowanych i ich personel, a często i rodzice uczniów uważają, że jakakolwiek edukacja seksualna równa się bliżej nie zdefiniowanej seksualizacji dzieci, czy namawianiem do grzechu. Tak jakby wypowiedzenie na lekcji słowa seks (czy jego polskiego odpowiednika: płeć) automatycznie rzucało uczennice/uczniów w ramiona uczniów/uczennic, nauczycieli czy katechetów. Zupełnym kuriozum jest nauczanie przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie przez księży czy siostry katechetki.
Czy się to komu podoba, czy nie – seks jest ważną częścią życia, co więcej – jest nieodzowny do przetrwania gatunku… To, że w większości ludzie są amatorami tego systemu przedłużania gatunku nie powinno oznaczać, że w dzisiejszych czasach musimy podchodzić do tego po amatorsku, działając na pełen spontan: w normalnym świecie przynajmniej od połowy lat 60. następuje rozdzielenie przyjemności, jaką daje seks, od kwestii prokreacyjnych, w czym największą rolę odegrało rozpowszechnienie antykoncepcji hormonalnej oraz wiedzy o seksie i rodzicielstwie. Oczywiście, nawet najszersza świadomość nie wyruguje do końca rozmaitego rodzaju przestępczości seksualnej, zarówno wśród indywidualnych dewiantów, jak i w przestępczości zorganizowanej, także wojennej – w tym przypadkach prawo absolutnie i bezwzględnie musi karać sprawców i pomagać ofiarom. Także i w interesie normalności w relacjach seksualnych.
W naszych szerokościach geopolitycznych wciąż trwają ideologiczne dyskusje na temat antykoncepcji – o pigułkach antykoncepcyjnych, prezerwatywach czy innych środkach zapobiegawczych dyskutują z nami nie lekarze i psychologowie, tylko politycy i przedstawiciele kościoła. Ostatnio polscy biskupi pochylili się z troską nad tzw. pigułką „dzień po” oświadczając, że jej stosowanie jest niemoralne, bo zapobiega implementacji zygoty w macicy. A przecież gdyby się ona tam zagnieździła, powstałoby nowe życie, które jest święte. Idąc dalej w tym kierunku – ekskomuniką, a w każdym razie świadomością grzechu objęte mogą zostać wszystkie osoby, które nie pójdą z sobą do łóżka, a mogłyby. A jeszcze dalej – ci, którzy zdecydują się w ogóle na abstynencję seksualną. No, bo ich nieszczęśliwe zygoty nie tylko się nie zagnieżdżą, ale wręcz nie powstaną, co jest sprzeczne z prawem naturalnym. W rozwinięciu tego rozumowania polskich biskupów zapewne jest zlikwidowanie celibatu i zamknięcie zakonów, w których życie seksualne, jeśli istnieje, zapewne nie wytwarza legalnych zygot.
Cóż… Pigułki antykoncepcyjne dawno już wynaleziono i w cywilizowanym świecie stosuje się je dość szeroko. Niestety, wciąż nie znaleziono pigułek koncepcyjnych, które wzmacniałyby zdolności konceptualne, czy szerzej: intelektualne.
Maciej Pinkwart