SATYRYKON LEGNICA 2023 rys. Xiaoqiang Hao (Chiny)
Blog Tomasza Miłkowskiego: Kontekst
Wszystko zależy od kontekstu, zwłaszcza kiedy zabieramy się do oceny przeszłości. Wyrywanie z kontekstu prowadzi najczęściej do myślowych katastrof. Przypomniała o tym Joanna Krakowska podczas swego wykładu w Instytucie Teatralnym, osnutego wokół „Święta Winkelrida”. Piszę „osnutego”, ponieważ dla Krakowskiej każdy z omawianych spektakli z okresu PRL jest punktem wyjścia do szerszej refleksji o czasach, związkach [...]
Wszystko zależy od kontekstu, zwłaszcza kiedy zabieramy się do oceny przeszłości. Wyrywanie z kontekstu prowadzi najczęściej do myślowych katastrof. Przypomniała o tym Joanna Krakowska podczas swego wykładu w Instytucie Teatralnym, osnutego wokół „Święta Winkelrida”. Piszę „osnutego”, ponieważ dla Krakowskiej każdy z omawianych spektakli z okresu PRL jest punktem wyjścia do szerszej refleksji o czasach, związkach sztuki z polityką, postawach artystów i krytyków, procesach kulturowych.
„Święto Winkelrida”, legendarny spektakl Kazimierza Dejmka z roku 1956 w Teatrze Nowym w Łodzi uchodzi za symbol polskiego Października. Wprawdzie nie jedyny (w teatrze), ale jednak wyrazisty na tyle, że został uznany za sztandarowy przejaw odwilży. Publiczność i krytyka przyjęły spektakl entuzjastycznie (z nader nielicznymi wyjątkami). Na tyle entuzjastycznie, że Dejmek otrzymał Nagrodę Klubu Krytyków Teatralnych im. Tadeusza Żeleńskiego-Boya, o czym zresztą Krakowska nie wspomniała, choć i ta nagroda jest dzieckiem Października i wtedy właśnie została przyznana po raz pierwszy.
Wspomniała jednak o czymś bardzo znamiennym, a mianowicie, o kontekście.
Sztuka Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego powstała w latach okupacji, autorzy zgłosili ją na konspiracyjny konkurs, gdzie zresztą poległa z kretesem. Andrzejewski i Zagórski zaatakowali, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, romantyczny paradygmat, bezmyślne szafowanie krwią – tytułowy bohater stawał do nierównej walki, co więcej, bez potrzeby, bo armia okupanta znajdowała się w odwrocie i bez zrywu Winkelrida odeszłaby i tak. W ówczesnych okolicznościach odczytano sztukę co najmniej jako młodzieńczą kontestację. Jury, które sztukę zdyskwalifikowało, obradowało w nie byle jakim składzie – zasiedli w nim Maria Dąbrowska, Leon Schiller i Bohdan Korzeniewski. Maria Dąbrowska podobno w ogólne sztuki nie zrozumiała. Dość na tym, że dramat przepadł, w gruncie rzeczy dla autorów szczęśliwie, gdyby bowiem został wyróżniony, pozostałby przykładem niezrozumienia patriotycznych dążeń narodu i głuchoty na nastroje społeczne.
Po wojnie autorzy wrócili do pomysłu wystawienia sztuki. Przymierzał się do tego Stary Teatr w Krakowie. Do premiery jednak nie doszło, do końca nie wiadomo z jakich przyczyn (być może finansowych – rzecz wymaga wieloosobowej obsady i tłumu statystów). I znowu, powiada Krakowska, autorzy mieli szczęście. Gdyby bowiem do premiery doszło pod koniec lat 40. „Święto Winkelrida” z dzisiejszej perspektywy uchodziłoby za koronny dowód służalczości literatury wobec ideologicznych zapotrzebowań władzy ludowej, ze względu na współbrzmienie z oficjalnym tonem ówczesnej propagandy, potępiającej działalność AK, „zaplutego karła reakcji”.
Do premiery doszło w pamiętnym roku 1956 i wtedy okazało się, że ta sama sztuka wszystkim pasuje jak ulał, że jest karykaturą stalinowskich wypaczeń, biurokratyzmu lat minionych, że drwi z prostackich przywódców, a przy okazji nie szczędzi cierpkich uwag pod adresem odurzającej umysły romantycznej tradycji. I tak sztuka, która mogła być antypatriotyczna albo arcystalinowska, okazała się odwilżowa.
Oto siła kontekstu i zadziwiający fenomen teatru, który potrafi teksty ukatrupić i reanimować w chwale.
Tomasz Miłkowski